jan mak jan mak
6875
BLOG

Czy jest życie po śmierci?

jan mak jan mak Nauka Obserwuj temat Obserwuj notkę 361

Do napisanie tego tekstu sprowokowała mnie notka Kate1 "Czy człowiek ma duszę? Co z nią się dzieje po śmierci?" Chciałem się wpisać pod ta notką, jako reprezentant „świata nauki i logiki”, ale stwierdziłem, że wpis zająłby zbyt wiele miejsca. Przyznam, że sam nie bardzo odważyłbym się poruszać na S24 taki temat, ale skoro ktoś już poruszył, i skoro zbliża się dzień Wszystkich Świętych…

Gdyby zrobić na ten temat sondaż, to okazałoby się, że zdecydowana większość ludzi na świecie wierzy w życie po śmierci, a znaczna część jest o tym święcie (tzn. w stu procentach) przekonana. Co więcej, jak pokazują statystyki odsetek ludzi wierzących na świecie rośnie, wbrew temu co się dzieje w starzejącej się (duchem) Europie. Wbrew pozorom, w Europie, gdzie obserwuje się bardzo silne tendencje do laicyzacji, bardzo wielu ludzi nawet nie oddając się religijnym praktykom wierzy jakoś w Boga i w jakiś rodzaj dalszego trwania po śmierci. W USA niełatwo spotkać kogoś kto by nie wierzył. We Francji, gdzie jawne postawy ateistyczne są najbardziej rozpowszechnione, odsetek ludzi niewierzących jest najwyższy w tzw. „dołach”, natomiast wśród tzw. elit jest podobny do tego w Niemczech (Bawarii) lub w USA. (Nie mam po ręką konkretnych danych statystycznych, ale taki jest mniej więcej obraz, który wyłania się z różnych opracowań, które pamiętam).

Jak sprawa wygląda wśród naukowców? Oczywiście zdecydowana większość wielkich naukowców dawnych czasów byli to ludzie wierzący. Postawa ateistyczna była traktowana raczej jako rodzaj filozoficznej ekstrawagancji. Było tak przynajmniej aż do czasów rewolucji francuskiej (podczas której, religię usiłowano zastąpić „Kultem Rozumu”) lub do czasów Marksa i Engelsa, którzy rozwinęli filozofię materialistyczną do poziomu „systemu naukowego” oferującego receptę na uszczęśliwienie ludzkości. Istnieją różne badania statystyczne dotyczące religijności naukowców, niezbyt wiarygodne, bo w zależności od tego, kto je przeprowadza, wyniki są zupełnie różne (a wielu sprawę traktuje jako zbyt osobistą by brać udział w takich  ankietach). W prestiżowym czasopiśmie naukowym Nature ukazały się w 1997 roku  rezultaty badań statystycznych, z których wynika, że 1/3 naukowców to ateiści, 1/3 wątpiący, a 1/3 wierzący (E.J. Larson, L. Witham, Scientists are still keeping the faith).  Wojujący ateiści (zrzeszeni w różnego rodzaju klubach racjonalistów lub „mądrzejszych od innych”) kwestionują te rezultaty próbując dowieść, że wśród czołowych naukowców więcej jest ateistów. Ale takie argumenty są generalnie funta kłaków warte – bo przede wszystkim należy zapytać, i nawet jeśli tak, to co niby z tego wynika. Wydaje się, że prawdziwe są badania wskazujące na to, że odsetek wierzących jest większy wśród humanistów, oraz wśród przedstawicieli nauk matematycznych i fizycznych.

Ateiści chętnie powołaliby się na przykład Alberta Einsteina, ale ten akurat skłaniał się do wiary, tyle że w Boga  nieosobowego, a postawę swoją uzasadniał twierdzeniem, że w tej kwestii generalnie przyjmuje "postawę pokory, bowiem odpowiada ona słabości naszego intelektualnego zrozumienia natury i naszej własnej istoty". Zadeklarowani ateiści tej pokory nie mają. 

W tym miejscu pozwolę sobie na ogólne uwagi oparte o moje własne doświadczenia. Wydaje się, że naukowiec rozwija się w trzech etapach. Etap pierwszy, to fascynacja siłą wyjaśniającą nauki połączona z wiarą, że przy pomocy nauki da się wyjaśnić wszystko. Jeśli naukowiec koncentruje się następnie na bardzo wąskim odcinku badań (a w zasadzie dzisiaj tylko to może przynieść naukowy sukces: całkowite poświęcenie się jednej specjalności) wówczas zatrzymuje się na tym pierwszym etapie ogólnonaukowego rozwoju. Etap drugi, oparty na szerszej refleksji i szerszej wiedzy, to zaduma nad cudem natury. Z tej zadumy i z tego podziwu mogą wynikać dwie absolutnie sprzeczne postawy – wiara, że za takim cudem musi się kryć coś więcej, że nie może być on dziełem przypadku, lub odwrotnie – spotęgowanie wiary w siłę nauki, że jest zdolna do wyjaśniania wszelkich cudów. Albo może nie wynikać nic.

Trzeci etap, to uświadomienie sobie, jak nikła (mimo tych cudownych odkryć) jest ludzka wiedza, że z każdym nowym odkryciem, wyłania się więcej otwartych pytań, że to co wiemy, jest jedynie jak światło ogarka w mroku wielkiej tajemnicy. To powoduje postawę pokory, o której mówi Einstein, i to jest sensem znanych słów Sokratesa: Wiem, że nic nie wiem.  Z osiągnięciem tego trzeciego etapu koresponduje postawa filozofów egzystencjalistów. Jeśli Boga nie ma, jeśli to, co wiemy i widzimy jest już wszystkim, to nasze istnienie jest absurdalne. Kompletnie bez sensu. Dlaczego miałbym się poddawać jakimkolwiek normom? Dlaczego miałby cokolwiek robić? A w szczególności, dlaczego miałbym się udzielać w czymkolwiek, realizować jakiekolwiek cele – skoro to wszystko jest kompletnie bez sensu. Z takiego przeżycia egzystencjalnego absurdu również mogą wynikać bardzo różne postawy, ale na pewno nie jest nią postawa krzewienia ateizmu.

I wreszcie, jak wygląda sprawa istnienia Boga i życia po śmierci z punktu widzenia logiki? Otóż przez długi czas myślicielom, naukowcom i filozofom wydawało się, że są prawdy o świecie, które dadzą się udowodnić w sposób absolutnie pewny, nie dopuszczający żadnych wątpliwości. Stąd mamy słynne 5 dowodów na istnienie Boga zebranych przez św. Tomasza z Akwinu, i kilka dalszych odkrytych i rozwijanych przez późniejszych wielkich filozofów. Jednakże żaden z tych dowodów z punktu widzenia dzisiejszej logiki i teorii argumentacji nie ma charakteru dedukcyjnego: żaden nie jest absolutnie pewny, każdy dopuszcza wątpliwości i ma luki. Ich siła perswazyjna polega na wykazaniu, że we wskazanym kontekście, jakakolwiek inna możliwość niż istnienie Boga, jest nie do wyobrażenia, jest absurdalna. (Ale oczywiście dla kogoś, kto żadnego absurdu nie odczuwa, żaden to dowód).

Rzecz w tym, iż absolutnie pewny wniosek można wyprowadzić tylko na podstawie ściśle określonych danych, i w praktyce oznacza to, że absolutnie pewne wnioskowania dotyczą wyłącznie rozumowań matematycznych: przekształcenia jednej ścisłej abstrakcyjnej informacji w inną. O rzeczywistym świecie natomiast nic absolutnie pewnego dowieść się da. Żeby znowu powołać się na Einsteina: "jeśli matematyczne prawa odnoszą się do rzeczywistości, to nie są pewne; a jeśli są pewne, to nie odnoszą się do rzeczywistości."

Cześć naszej wiedzy jest w miarę solidna i prawie pewna, gdy dotyczy tego skrawka rzeczywistości, w której żyjemy, gdzie możemy te wiedzę w sposób ciągły weryfikować. Prawa mechaniki i wiele innych praw nauk ścisłych traktujemy w praktyce jak pewne (chociaż wcale pewne nie są, a tylko bardzo bardzo mało prawdopodobne jest, żeby było inaczej). Prawa dotyczące spraw bardziej odległych (jak te należące do archeologii czy kosmologii) mają już raczej charakter hipotez, znacznie mniej pewnych, a czasami zupełnie niepewnych, przyjętych w nauce póki co, z barku lepszego wyjaśnienia. Wiedza dotycząca granic wszechświata jest zupełnie niepewna, oparta na poszlakach, a ta dotycząca istnienia innych wymiarów rzeczywistości, nie jest już zaliczana do wiedzy, bo poszlaki, jeśli są, to nie mają już naukowego charakteru intersubiektywnych powtarzalnych doświadczeń.

Nie ma więc pewnego naukowego dowodu na istnienie Boga i nie ma pewnego naukowego dowodu na Jego nieistnienie. Dowody pośrednie (ang. evidences), na które powołują się ci, którym wydaje się że coś tu można udowodnić, mogą być różnie interpretowane i odbierane. Dla jednych cuda natury, które odkrywa nauka są dowodem na istnienie Boga, dla innych fakt, że nauka nie trafiła dotąd na „ślad Boga”, że wszystko potrafi wytłumaczyć bez „hipotezy Boga”, jest dowodem na Jego nieistnienie. Jednak wnioskowanie, że skoro tu i teraz, w naszym malutkim obszarze, który rozświetla ogarek wiedzy sprawy wyglądają tak i tak, a zatem w całym wszechświecie sprawy wyglądają tak samo, jest zupełnie oczywistym błędem zwanym przez logików nieuprawnioną generalizacją. (To tak mniej więcej, jak z wyciętego skrawka obrazu wnosić, że cały obraz jest w tonacji czerwonej).

Einstein wiedział o istnieniu życia po śmierci nie więcej niż zwykły śmiertelnik, więc powoływanie się na niego w tej sprawie nie ma sensu, tak samo jak powoływanie się na to, ilu naukowców wierzy w Boga, a ilu nie wierzy. Akurat Einstein daje przykład tej rozumnej postawy, która każe w tej sytuacji wstrzymać się z przesądzaniem czegokolwiek.  Będąc naukowcem można być wierzącym, można być wątpiącym, można też być ateistą. Ale to nie ma nic wspólnego z rozumem i z faktem, że jest się naukowcem.

 

Uwierzysz, choćbyś wierzył w niewiarę.
Niewiara, jest jak wiara na miarę.

jan mak
O mnie jan mak

Zawodowo jestem matematykiem, informatykiem i logikiem. Od 1982 amatorsko zajmuję się publicystyką. Od 1992 działam też w sferze gospodarki.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Technologie