jan mak jan mak
1450
BLOG

Na Uniwersytecie: feudałowie i pisowcy

jan mak jan mak Polityka Obserwuj notkę 15

W polskiej prasie od czasu do czasu ukazują się teksty o nędzy i degradacji polskiej nauki, o jakości (niskiej) naszych uniwersytetów, o konieczności reform. Co do najnowszej reformy PO (autorstwa minister Kudryckiej) to mam wrażenie, że na uczelniach panuje (wyjątkowo) powszechna zgoda. Koncepcja jest fatalna. Ale podobno nic się nie da zrobić, bo sprawa jest „polityczna”. Jak powiedział mój znajomy naukowiec: „wybraliście sobie PO, to teraz macie”. Ale już spieszę uspokoić czytelnika, nie jest to normalny naukowiec. Dostał Nagrodę Fundacji Nauki Polskiej dla najwybitniejszych polskich uczonych i niektórzy mówią o nim, że jest dziwny: chciałby, żeby wszystko było sprawiedliwe i uczciwe. I ponoć — mimo że taki wybitny — głosował na PiS, a nawet się z tym nie ukrywa! Więc jak widać nie jest to normalny polski naukowiec.

Do podjęcia tematu skłonił mnie tekst w GW napisany przez dra Andrzeja Dybczyńskiego z Uniwersytetu Wrocławskiego, w którym moją szacowną uczelnię autor opisuje jako „średniowieczną skamielinę”. GW nie czytam (moja żona mówi, że mają jakąś fatalną farbę, która brudzi, i później zmyć nie można), ale koledzy zwrócili mi uwagę na sam tekst i zajrzałem do niego (z zachowaniem ostrożności) przez internet. Tytuł: „Jestem baronem. Nie chcę dłużej żyć w średniowieczu”. Polecam (mimo że w GW).

Nie będę ustosunkowywał się do samego tekstu. Chciałbym tylko dodać coś na marginesie. Moją szczególną uwagę zwrócił pewien wpis po tekstem:

Ten bezczelny, wojowniczy doktorek powinien oddać się do dyspozycji Jarosława Kaczyńskiego. Będzie tam „doceniony” w szczególności jak zacznie obrzucać gównem premiera i prezydenta. Powinno to mu przyjść łatwo. Próbkę pokazał. Mentalnie to materiał na pisowca. Na uczelni marnuje talent. Rektor powinien mu to umożliwić. Staropolskie powiedzenie brzmi — Zły to ptak, co swe gniazdo kala. A niejaki Dybczyński obrzucił gównem swoje Gauda Mater.”

Otóż to! Tak to właśnie jest na naszej uczelni! Jeśli komuś się coś się nie podoba, jeśli krytykuje — to „pisowiec”. Podobną historię miałem niedawno na spotkaniu naukowym. Jeden z dyskutantów skrytykował ostro poglądy prelegenta (w sprawie „dowodów” na „globalne ocieplenie”) i kim się okazał dyskutant? Jak zapewniał mnie prelegent na przerwie: „to taki pisowiec, żadnych autorytetów nie szanuje!”. Okazało się jednak, że ów „pisowiec” kilka lat spędził na zagranicznych uczelniach, właśnie jako „autorytet” w swojej dziedzinie. (Piszę tu „autorytet” w cudzysłowie — dużo będzie tych cudzysłowów — bo chodzi tym razem o znaczenie, jakie temu słowu nadają na zagranicznych uczelniach). Tak więc zarówno słowo „autorytet” jak i „pisowiec” na naszych uczelniach mają specjalne znaczenia. To ostatnie przez większość pracowników polskich uczelni traktowane jest ciągle jako obelga. Ale mam wrażenie, że już nie długo.

Rzecz w tym, że jak pisze między innymi dr Dybczyński, na Uniwersytecie Wrocławskim panują pewne „układy” (zawiązane jeszcze w młodzieńczych komunistycznych czasach dzisiejszych profesorów). W tych układach nasza „elita naukowa” (wykształcona na naszej uczelni, kiedy ta nosiła jeszcze imię Bolesława Bieruta) czuje się całkiem dobrze urządzona, i kto na te układy rękę podnosi, ten — wiadomo — musi mieć coś wspólnego z Jarosławem Kaczyńskim. Taka logika. Mam mocne powody, aby podejrzewać, że ten sam mechanizm panuje na innych polskich uczelniach, i w ogóle jest to fragment mechanizmu ogólnego. Kto krytykuje, komu się nie podoba, kto chce naruszyć układy — ten „pisowiec”!

Na moje oko (można by zamówić sondaż, ale chyba byłby w obecnych warunkach mniej trafny niż moje oko) — więc na moje oko na Uniwersytecie Wrocławskim mamy około 33% pisowców, 33% feudałów, i 33% tych, którzy wolą się nie wychylać. (1% nie ma w tej sprawie zdania, żeby sumowało się do 100%). Już widzę jak wielu moich kolegów w tym miejscu zaprotestuje: „niby gdzie te 33% pisowców! wszyscy siedzą cicho! wszyscy boją się wychylać!” To prawda. Generalnie rzecz biorąc, dzisiaj, ludzie na Uniwersytecie Wrocławskim boją się powiedzieć, że coś im się totalnie nie podoba, że głosują na PiS, albo że — ale obciach! — są patriotami. Na polskiej uczelni Anno Domini 2011 ludzie boją się przyznać do poglądów politycznych innych niż te, które uchodzą za jedyne słuszne! Moim zdaniem to jest dopiero OBCIACH! Tu w pełni zgadzam się z dr Dybczyńskim. Skamienielina i żenada. Prawie jak za komuny. I sądzę, że podobnie jest niestety w całej Polsce. Skąd się ten strach wziął w „ludziach nauki”?!

 

Ale jest druga strona medalu.Zaprotestować muszę przeciwko wrzucaniu przez dr Dybczyńskiego do jednego wora: feudałów i pisowców, pseudo-uczonych i prawdziwych uczonych (których jednak jest na moje oko około 33%), wydziałów do natychmiastowego rozwiązania (lub dekomunizacji — co na jedno wychodzi) oraz takich, które (mimo ogólnie niekorzystnych warunków) osiągają znaczące międzynarodowe sukcesy (tak, tak, są w Polsce i takie!). Zwrócił na to uwagę prof. Jerzy Marcinkowski, informatyk, który w tejże GW opublikował list otwarty pod tytułem: „Są dwa uniwersytety — Wasz i Nasz” (polecam, mimo że w GW; a nie wiem czy ten list ukazał się także w wydaniu brudzącym ręce). Po przeczytaniu, każdy przyzna, że prof. Marcinkowski pisze jak rasowy „pisowiec” (może dlatego, że jest stosunkowo młody jak na profesora tytularnego i ponoć nawet Jarosława Kaczyńskiego popierał w wyborach).

 

Tu dochodzimy do oczywistej tezy, którą od dawna staram się głosić przy okazji dyskusji o kondycji polskich uczelni i polskiej nauki. Chociaż teza jest oczywista, trzeba ja powtarzać, ponieważ wszyscy reformatorzy polskiej nauki (a więc kolejni ministrowie) najwyraźniej nie zdają sobie z tej oczywistości sprawy: Ludzie! (to do tych ministrów). Nie można wrzucać wszystkiego do jednego wora! Rzeczywiście, znaczna część polskiej nauki jest w stanie krytycznym, ale są dziedziny radzące sobie nieźle, a nawet takie, które prosperują znakomicie! Co innego, powiedzmy, filologia polska, a co innego informatyka. Dziedziny te nie mają ze sobą prawie nic wspólnego. Stosowanie do nich jednakowych ministerialnych rozwiązań (w celu „uzdrowienia”) jest kompletnym nieporozumieniem! Część polskiej nauki wymaga z pewnością reform, przewietrzenia i gruntownej zmiany — niektóre dziedziny wymagają jedynie zainwestowania w nie większych pieniędzy. Zrozumcie to wreszcie! — ludzie.

Owszem, średnio rzecz biorąc, sytuacja na uczelniach polskich jest zła. Niektóre rozwiązania w rządowej reformie, forsowane wbrew feudałom (jak się usprawiedliwia rząd), ale także wbrew pisowcom (bo pisowców rząd nie lubi i nie słucha z samej zasady), nie tylko nie służą naprawie, ale wręcz (w niektórych dziedzinach) psują dobrze działające dotąd mechanizmy. Pozostaje więc tylko nadzieja, że w końcu do władzy w polskiej nauce dorwą się pisowcy.

Pisowcy — to znaczy ideowcy, bezkompromisowi, przeciwnicy wszelkich chorych układów. Może jest to jeszcze określenie trochę na wyrost. Ale tylko trochę. Jak bowiem uczy Wittgenstein, znaczenia słów to sposoby ich użycia. A słowo „pisowiec” coraz częściej bywa używane w takim właśnie sensie. Szczególnie przez feudałów.

 

P.S. Ja też nie wiem co to jest „Gauda Mater”. Ale mam podejrzenie, że autorem tego wpisu jest pewien emerytowany major, który podczas wykładu na studium wojskowym, po zwróceniu mu uwagi, że na urządzenie wyświetlające mówi się „episkop”, a nie „episkopat”, odpalił, żeby go nie pouczać, bo on w szkole „był prymasem”. Albo jakiś kolega „prymasa”.

 

jan mak
O mnie jan mak

Zawodowo jestem matematykiem, informatykiem i logikiem. Od 1982 amatorsko zajmuję się publicystyką. Od 1992 działam też w sferze gospodarki.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka